Nie, to nie literówka – nie będzie o owocach morza i ostrygach; dzisiaj o wpływie terapii na kondycję stóp, czyli rzecz o ostrogach. Jak pisałam już wcześniej, odkryciem dekady (powinnam napisać półwiecza) była dla mnie teoria o wpływie chodzenia na obieg limfy. Dotarło to do mnie z taką siłą, że „poszłam na całość”. „Odpaliłam” nowiutką (od trzech lat) bieżnię, włożyłam 12-letnie adidasy („nówki” – jak ze sklepu) i zaczęłam codzienne „treningi”. Godzina wczesna – optymalna dla ”skowronka”, 2 butelki wody z cytryną (1,4 l), odpowiedni strój i olbrzymia dawka entuzjazmu. Wydawało się, że wszystko mam „ułożone”, gdy po kilku sesjach na bieżni pojawił się ON – ból. Prawa stopa, bardzo dokuczliwy, taki „rozrywający”, przechodzący od środka stopy do pięty. Najgorszy przy porannym „rozruchu”, tuż po wstaniu z łóżka. Ale byłam „twarda” i starałam się GO ignorować. Adidasy – jeszcze z poprzedniej epoki, nie jakieś tam jednorazówki, dobrze „trzymały” i w czasie chodzenia nie odczuwałam dyskomfortu i bólu. Może też w grę wchodziło „szczęście” z pokonywania własnych słabości i niezłych osiągów. A tu trzeba dodać, że nie chodziłam „na skróty”; już po kilku sesjach sprawdziłam, że moja bieżnia ma „tylko” dwucyfrowy licznik czasu i sama zatrzymuje się na 99 minutach i 59 sekundach; nie było to takie złe, bo był to czas większości długometrażowych filmów, które oglądałam w trakcie chodzenia. Gdy wracałam do „szarej rzeczywistości”, powracał i ON; ból stawał się nie do zniesienia, nie pomagały domowe masaże stopy i przeciwbólowe maści. Tak trafiłam do pana doktora. Ośrodek w stolicy, nazwa sugerująca, że możemy czuć się tu komfortowo, abonament od kilku lat. Stópka gładka i pachnąca, dobrze przygotowana. I tu – ZONK! Pan doktor nie chce badać mojej stopy, chociaż – mając nadzieję na większe zainteresowanie ortopedy – bardzo sugestywnie pokazuję, gdzie mnie boli, mówię też o swoich osiągnięciach w chodzeniu. Patrząc w monitor komputera stawia diagnozę: „OSTROGI”. A przecież dbam o stopy, nie robię im krzywdy niewygodnym obuwiem, regularnie odkwaszam organizm. Ale „tak bywa”, ”to efekt przeciążenia” (nadwaga), ”ból może minąć”. Jeszcze – chcąc zobaczyć te ostrogi – proszę o skierowanie na rentgen. Termin w cudowny sposób znajduje się jeszcze tego samego dnia, także uzbrojona w płytę CD z opisem, odwiedzam pana doktora po kilku dniach. Wizyta jeszcze krótsza, już „nie wyskakuję z buta” ze stopą, jakaś minimalna ostroga (prawie niewidoczna) na lewej stopie, skierowanie na 10 zabiegów ultradźwięków. I takie zawieszone gdzieś w środku pytanie – „to skąd ból w stopie PRAWEJ?”
Już nie przedłużam. Tę kryminalną zagadkę rozwiązuje pan Arek – młody rehabilitant z Piastowa, gdzie mieszkam. Po mojej krótkiej relacji historii choroby pędzi po atlas anatomii i tłumaczy jak potraktowałam ścięgno Achillesa, zmuszając je do wysiłku po miesiącach bezczynności i chodząc długie dystanse bez rozgrzewki (rzeczywiście, zapomniałam o tym „szczególe”). To nie ostrogi, ale przyczep „Achillesa”, który wywołuje silny ból w pięcie. Zapisuje mnie na zabiegi rehabilitacji i w ten sposób dostaję się w ręce pani Dominiki, która najpierw tłumaczy mechanizm mojej kontuzji, a dopiero potem przystępuje do rehabilitacji. Delikatnie rozmasowuje stopy i stawy biodrowe, wykonuje zabieg ultradźwięków, przykleja na łydce i stopie śmieszne, kolorowe plastry (metoda „tapingu) i pokazuje serię ćwiczeń rozciągających, które mam codziennie wykonywać w domu. Zaleca też rozgrzewanie łydki poduszką elektryczną.
I tu poczułam się bezpiecznie. Ta dwójka młodych ludzi przywróciła mi wiarę może nie tyle w służbę zdrowia, ale w takie wartości jak fachowość, uczciwość i etyka zawodowa, a przede wszystkim …wiarę w człowieka. Dziękuję.
Marzena Mrozowicz
Źródło: http://marzenamrozowicz.zawszezdrowi.pl/2014/05/rzecz-o-ostrogach/